Jestesmy!
Dojechalismy do Lwowa o 6 nad ranem, podroz dluga ale bez wiekszych stresow. Jedynie na granicy Ola musiala sie dlugo tlumaczyc ze ona to ona i nie uzywa paszportu innej osoby ;)
We Lwowie lecimy od razu na dworzec, kupujemy bilety do Kiszyniowa (800 km za...15 zl na osobe!) i zostawiamy bagaze w przechowalni. Lecimy na miasto.
Widzimy jak Lwow powoli sie budzi, o 8 rano nie bylo prawie nikogo na placu przed Opera, o 10 po sutym sniadaniu (Pyzata Chata, oczywiscie) - niemal nie bylo gdzie usiasc. Piekne jest to ze we Lwowie zbieraja sie cale bnady starszych dzentelmenow(albo i nie) i graja przez godziny we wszystkie mozliwe gry manualno-intelektualne czyli szachy, warcaby, chinczyki, domino i inne. GRaczy jest dwoch, niezaleznych obserwatorow czasem i 10 ;)
Caly dziens sie obijamy i wloczymy po Starym miescie, dobrze od czasu do czasu wpasc do Lwowa i znow zachlysnac sie tym "niegdysiejszym" klimatem.
o 16:30 mamy autobus do Kiszyniowa, zatem stawiamy sie odpwoiednio wczesniei meldujemy kierowcy. Kierowca symaptyczny, ale Pani "ruska baba" - nie!
Ruska baba to instytucja pojawiajaca sie w wielu funkcjach - od babci kiblowej poprzez wlasnie pilnujaca porzadku w czasie miedzynardowoego przejazdu (bo jakby nie bylo to wlasnie taka trasa - Lwow - Kiszyniow). Spisuje zatem nasze paszporty, po czym wola - 120 grywien od lebka!
My - za co?
Baba - za bilet
My - przeciez juz kupilismy
Baba - myslicie ze tak tanio pojezdiecie? W kasie placicie jedno, u mnie drugie!
No i tyle. Zaplacilismy,jedziemy:)